Nie wiem czy drugi pilot na 11 sekund przed krytycznym uderzeniem w brzozę wydał komendę "odchodzimy!" czy zapytał "odchodzimy?". Jeśli pytał, to oznaczało by, że albo potwierdzał w ten sposób to, co już robił kapitan, albo też szukał potwierdzenia na poparcie swoich słów.
Załoga po otrzymaniu informacji ze Smoleńska o godz. 8.24:30 była zdecydowana, że jeśli można to spróbują podejścia, ale jeśli nie będzie pogody to zrezygnują i odejdą na drugi krąg. Warunki pogodowe potwierdził kapitan polskiego Jaka, który kilkadziesiąt minut wcześniej wylądował. Kapitan Protasiuk informuje dyrektora Kazanę, że nie dadzą rady podejść. Dostają o 8.28:40 informację z samolotu Jak, że rosyjski Ił próbował podejść do lądowania, ale odleciał bo nie dał rady. Kazana po chwili, o godz. 8.30:35, informuje, że na razie nie ma decyzji prezydenta co dalej robić. Kontynuują podejście do lotniska. Jednocześnie przygotowują automatyczne urządzenia w samolocie, aby za naciśnięciem jednego guzika przejść z trybu lądowania do wznoszenia - godz. 8.31:07.
W końcówce lotu w kabinie pilotów jest gen. Błasik. Drzwi do kabiny są otwarte - podobno, bo na to mają wskazywać niezrozumiałe głosy w tle. Lot przebiega prawidłowo. Są na kursie, wyrównują do osi lotniska. Prawidłowo kontrolują wysokość (choć czytam sugestie, że nie odczytywali jej z ciśnieniomierza, co wydaje mi się nieprawdopodobne, bo różnice w wysokości byłyby znaczne w stosunku do zróżnicowania terenu do poziomu płyty lotniska). Padające słowa i komendy oznaczają, że wszystko przebiega sprawnie, że samolot jest pod pełną kontrolą. O 8.36.01 są już jedynie 0,7 mili od osi (wcześniej byli 5 mil), czyli idą poprawną drogą lądowania.
O godz. 8.38:02 ktoś mówi (gen. Błasik?), że ktoś "się wkurzy, jeśli jeszcze" (niezrozumiały dalszy ciąg).
Godz. 8.38:22 informacja, że zostało im jeszcze pół mili (zgaduję - odchylenia od osi, a więc poprawnie naprowadzali się na pas startowy).
O 8.39:31 lotnisko w Smoleńsku informuje, że prezydencki samolot jest na dobrej ścieżce podejścia.
8.40:42 prezydencki samolot znajduje się na wysokości 100 metrów. Na wysokości 80-100 miała być podjęta decyzja - lądować czy nie.
8.40:49,6 - 90 metrów (obniżenie poziomu lotu o 10 m zajęło samolotowi 7 sekund?)
8.40:50,0 - 80 metrów (nagle w ciągu 0,4 sek. opadają o 10 m)
Padają kluczowe słowa drugiego pilota:
8.40:50,5 - "odchodzimy" ("?" czy "!")
Jeśli to było pytanie, to tłumaczy mi ono, że może w tym momencie kapitan zrezygnował z lądowania i zaczął włączać system tak, aby zwiększyć wysokość. Zajęty swoimi czynnościami kapitan nie odpowiedział, tylko robił swoje. Ale jeśli to była komenda lub jej propozycja?
W zgranym zespole, po wielokrotnym przećwiczeniu, wszystko w takim momencie jest ustalone - nie ma pytań i wątpliwości, maszynę przestawia się z lotu do lądowania w lot wznoszący. Piloci nie byli jednak sami. Był wśród nich wyższy stopniem, były otwarte drzwi. Generał czekał na reakcję kapitana a kapitan generała? Na szkoleniu z pewnością takich warunków lotu nigdy nie ćwiczono. Nie chodzi o pogodę. Generał mógł być pewny, że decyzję podejmie pilot. Pilot mógł być przekonany, że generał zjawił się w kabinie po to, aby samemu podjąć decyzję czy lądować czy nie.
Moment kluczowy. Moment podjęcia decyzji. Ile trwał - może trzy, dwie sekundy. W tym czasie samolot wciąż szybko obniżał lot.
8.40:51,8 - 60 metrów
8.40:52,3 - 50 metrów
8.40:53,0 - 40 metrów
w tym momencie tempo opadania spada, zgaduję, że po 3 sekundach zaczął działać tryb zmiany kierunku lotu - do góry, samolot powinien zacząć wyrównywać, a następnie powoli podnosić się w górę. Niestety, w górę podnosiło się także zbocze jaru
8.40.55,2 - 30 metrów
8.40:56,0 - 20 metrów
8.40:59,3 - zderzenia z drzewami. Z innych źródeł wiadomo, że w tym momencie przestał działać autopilot, który kierował kursem, ale na wysokość lotu mieli wpływ piloci.
8.41:04 - koniec nagrania.
Podczas pożegnania Maćka Płażyńskiego, jeden z kolegów, kiedyś pilot cywilny, dziś pracownik naziemny, który latał m.in. na tutkach, tłumaczył nam, że jest pewny, że załoga nie popełniła błędu, że tutki mają to do siebie, że w momencie, gdy zmienia się ciąg ku górze, samolot wykonuje "przysiad" - obniża się raptownie nawet o kilkadziesiąt metrów (co zależy m.in. od szybkości podejścia i cyrkulacji powietrza). Jego zdaniem coś mogło nie pójść idealnie i precyzyjnie ze zmianą ciągu, czy, jak się wyraził, powietrze ich ciągnęło zbyt mocno ku dołowi (nie wiem czy dobrze go zrozumiałem).
Po odtworzeniu parametrów lotu dopiero będzie można się przekonać w którym momencie został włączony przycisk "odchodzenia". Mógł zostać włączony o te dwie, trzy sekundy za późno. Dlatego znaleźli się 5 metrów nad ziemią i uderzyli w brzozę, a nie przelecieli 5 metrów nad nią.
Gdyby nie było zbrodni w Katyniu, nie byłoby kolejnych rocznic. Gdyby premier Tusk nie był trzy dni wcześniej z premierem Putinem, nie byłoby na pokładzie tutki takiego ciśnienia, że prezydent musi być w Katyniu na uroczystościach. Nie tylko z powodu rocznicy zbrodni, ale i zbliżających się wyborów. Dzień wcześniej, jak opowiadał Michał Kamiński, zatwierdzony został plan prezydenckiej kampanii. Mówił, że nucił sobie radośnie muzyczny motyw kampanii - pieśń małego rycerza.
Dwadzieścia minut po ósmej Izabela Tomaszewska zadzwoniła z satelitarnego samolotu do Jacka, swojego męża. Być może coś przeczuła, cos ją zmotywowało do tego, aby powiadomić Jacka, że jest w samolocie. Musiała przerwać rozmowę i odłożyć słuchawkę. Być może dlatego, że prezydent Lech Kaczyński chciał zadzwonić do brata. Iza nie zdążyła się pożegnać, powiedziała tylko "jestem w samolocie"... Wczoraj przesłałem Filipowi, jej synowi, mam nadzieję, że pokrzepiające życzenia. Długo jeszcze będzie przeżywał śmierć swojej mamy, tak jak i moja córka śmierć swojej cioci...
Wszystko razem się tak straszliwie splotło....
Powinny decydować procedury. Ale tu chodziło o Katyń. Procedury nie zostały złamane, co najwyżej naruszone - obecność najwyższego dowódcy, który może uprzedził kapitana Protasiuka, a może nie, że to kapitan samolotu bezwzględnie sam podejmuje decyzje. Być może generał chciał uchronić swojego podwładnego przed ewentualnym konsekwencjami z powodu podjęcia decyzji o nie lądowaniu w Smoleńsku. Chciał sam później zaświadczyć, że to była jedyna słuszna decyzja. Już tego nie zrobi. Zaś pilot, aby później nikt mu nic nie zarzucił, postanowił w bezpieczny sposób podjąć próbę podejścia na drogę do lądowania. Z powodu stresu, z powodu Katynia, zbrodni, tylu znakomitych osób lecących na katyńskie uroczystości... Myśli kłębiły się z tyłu głowy... chwila zawahania.
Decydujące dwie, trzy sekundy o życiu 96 osób.
A może nie trzy, czy dwie sekundy.... Już jedna dawała im kilkanaście metrów. Jedna sekunda i przelecieliby nad drzewami...